CO NISCZY CZYSTOŚĆ MAŁŻEŃSKĄ?

 

Można więc dość precyzyjnie określić, czym jest małżeńska czystość, patrząc na zasady zawarcia katolickiego małżeństwa. Można by powiedzieć, że tak jak w sporcie czystość gry polega na ścisłym przestrzeganiu reguł normujących rywalizację w danej dyscyplinie, tak – przez analogię – czystość małżeńska polega na dokładnym respektowaniu zasad, na jakich zawarte jest małżeństwo. Jednak większość mówiących o małżeńskiej czystości koncentruje się na sferze seksualnej, współżyciu płciowym. Podobnie jest zresztą w listach: bardzo liczne pytania o czystość dotyczą właściwie wyłącznie współżycia i jego okoliczności.

Dlaczego tak się dzieje? Po pierwsze dlatego, że dziedzina aktywności płciowej człowieka, mimo swego piękna i świętości, sprawia kłopoty w zasadzie wszystkim małżeństwom. Po drugie: ponieważ wiele bałaganu wkrada się nawet do przyzwoitych małżeństw na skutek oddziaływania, wręcz podpowiedzi, współczesnej kultury, zarabiającej krocie na nieładzie seksualnym właśnie.
Nawiązując do pierwszej przyczyny, można w skrócie powiedzieć, że trudności te są naturalną konsekwencją grzechu pierworodnego. A mówiąc bardziej naukowo – skutkiem dezintegracji wewnętrznej, pierwotnego rozbicia natury człowieka. (Podjęty trud samowychowania prowadzi do zintegrowania rozbitej pierwotnie natury, co owocuje ustępowaniem owych komplikacji). Perypetie te wynikają ponadto z całkowitej odrębności przeżywania sfery płciowej przez kobietę i mężczyznę. Można je pokonywać jedynie na drodze dobrej komunikacji małżeńskiej, prowadzącej do komunii dwojga całkowicie odrębnych osób. Jakże często małżonkowie, zamiast budować taką komunię dwóch oddzielnych istot, próbują „dopasowywać” do siebie drugą osobę, ogałacając ją z inności. W imię jakiejś pseudorówności walczy się z każdą odrębnością, indywidualnością i w efekcie odziera się kobiety z geniuszu kobiecości, a mężczyzn z prawdziwej męskości. Czyni się to za poduszczeniem kultury masowej, która w imię opacznie pojętego równouprawnienia żąda identyczności ról i zadań kobiet i mężczyzn. Ta najzupełniej fałszywa, obłąkańcza wręcz idea „równości” sieje spustoszenie w świecie i uderza szczególnie w małżeństwa.
U podstaw większości rozwodów leży niespełnienie oczekiwań pokładanych w osobie współmałżonka. Jakim dramatem jest to, że często oczekiwania te są z gruntu fałszywe i – niemożliwe do spełnienia. Fałszywości idei takiej „równości-identyczności” nie trzeba nawet udowadniać, bo jest ona w sposób oczywisty widoczna właśnie w dziedzinie płciowości i przekazywania życia. Żadne idee czy ideologie nie odmienią bowiem naturalnego faktu przypisania przez samego Stwórcę innych zadań do spełnienia kobietom, a innych mężczyznom w procesie przekazywania życia i wychowywania dzieci. I są to zadania niewymienne: ani matka, ani ojciec nie mogą być zastąpieni w swych funkcjach. Widać to choćby na poziomie biologii. To przecież kobieta nosi w sobie dziecko, będąc w stanie błogosławionym, ona je w trudzie wydaje na świat, ona karmi je piersią – i jest w tym niezastąpiona! Mężczyzna z kolei jest urodzonym opiekunem i obrońcą. I nie wolno mu wyjść z tej roli, bo rodzina ucierpi niepomiernie, a on sam straci poczucie swego miejsca i ważności dla rodzinnej wspólnoty, poczucie sensu życia i powołania – wręcz swej tożsamości.
Stwierdzając możliwość zaistnienia takiego niebezpieczeństwa, dochodzimy tym samym do drugiej przyczyny kłopotów z czystością w dziedzinie płciowości. Jest nią mianowicie zamierzone, cyniczne sianie nieładu na tym polu. Zauważmy, że nie da się w żaden sposób zarobić brudnych pieniędzy na Bożym podejściu do małżeństwa. Gdyby, jak Pan Bóg przykazał, jeden mężczyzna wiązał się na całe życie z jedną kobietą – i „co gorsza” oboje kochaliby dzieci – cała masa znakomicie prosperujących dziś przemysłów splajtowałaby jednego dnia.
Niepotrzebna byłaby wówczas pornografia ani nawet przygotowujące do niej mnogie wydawnictwa erotyczne czy piśmidła dla dziewcząt i kobiet, których milionowe nakłady dosłownie zalewają nasz kraj. (Oficjalnie wiadomo, że pornografia jest drugim co do wielkości, po narkotykach, źródłem zysków mafii w Ameryce).
Całkowicie zbędne byłyby wtedy również środki antykoncepcyjne, „zabezpieczające” bezkarność zabaw seksualnych „każdego z każdym”. (Profity ze sprzedaży antykoncepcyjnych preparatów – nie substancji leczniczych, bo atakowana przez nie płodność nie jest przecież chorobą – przekraczają znacznie zyski osiągane ze sprzedaży prawdziwych lekarstw).
Nikomu niepotrzebne byłyby również owe nieszczęsne dziewczyny sprzedające swe ciała na miejskich placach i ulicach, przy ruchliwych szosach albo w domach publicznych, obłudnie nazywanych „agencjami towarzyskimi” (teraz, niestety, całe szpalty reklam w codziennej prasie nachalnie zachęcają do korzystania z ich usług). Kiedyś wprawdzie mówiono na podobne przybytki dosadnie – lecz bardzo adekwatnie zarazem – „burdel”, dziś jednak za takie określenie można by pewnie wylądować w sądzie, a już na pewno spotkać się z faryzejskim oburzeniem i oskarżeniami o niedelikatność oraz „nietolerancję”. Zauważmy przy tym, że słowa „tolerancja” – tradycyjnie przecież pojęcia o głębokiej i pięknej wymowie – używa się dziś bardzo często do obrony wszelkich draństw i obrzydliwości lansowanych we współczesnym świecie. (Ciekawe tylko, dlaczego brak jest tolerancji dla nietolerancji na przykład Kościoła, który nie toleruje zła).
Zupełnie zbyteczne byłyby także całe sieci klinik aborcyjnych, które w Stanach Zjednoczonych należą do koncernów o rekordowych zyskach. Nie byłoby zatem krociowych fortun lekarzy, robionych na zabijaniu nienarodzonych dzieci.
Niepotrzebne byłyby... Można by wymieniać jeszcze długą listę przemysłów czerpiących niegodziwe zyski z krzywdy ludzkiej, jaką zawsze niesie z sobą nieład wprowadzony w sferę płciowości. Nie o to tu jednak chodzi. Zależałoby mi przede wszystkim na tym, by przyzwoici ludzie uwierzyli, że są potencjalnymi ofiarami różnych mafii, chcących żerować na ich krzywdzie. Przecież nie od dziś wiadomo, że reklama jest dźwignią handlu. (Niektórzy ujawniają, że nawet do 30% ceny produktu stanowi koszt jego rozreklamowania). Nie bądźmy więc naiwni, pamiętając stale o tym, że gigantyczne pieniądze robione na bałaganie seksualnym wspierane są profesjonalną (i niestety skuteczną) reklamą. I coraz więcej naprawdę przyzwoitych ludzi gubi się przez to w swoim widzeniu sfery płciowości. Potrzebne jest więc ponowne dostrzeżenie wartości i atrakcyjności czystości oraz jak najszybszy powrót do naturalności i normalności w tej delikatnej dziedzinie.
Zależy mi również na tym, by ludzie uwierzyli, że ich „niezależne” poglądy są w dużej mierze skażone przez sprytną, bałamutną propagandę „atrakcyjności seksu” wyrwanego z właściwego kontekstu. A tym jedynie sensownym podłożem i tłem jest zawsze trwałe, wierne małżeństwo, akceptacja płodności jako daru wykorzystywanego „roztropnie i wielkodusznie” (Humanae vitae) i zachowywanie Bożych norm wpisanych w naturę człowieczej płciowości. Normy te są jasne i łatwe do odczytania z samej biologii, w którą został przecież wpisany zamysł Stwórcy.
Biologia człowieka mówi, że jest on – bez najmniejszej wątpliwości – stworzeniem dwupłciowym i że jedynym miejscem przeznaczonym na świadome złożenie nasienia męża są drogi rodne jego żony. Nie mówi biologia człowieka natomiast o sposobie przygotowania się do tego aktu. Zauważmy, że przepiękne nieraz zachowania godowe zwierząt są całkowicie wpisane w ich sferę popędową, przez co każdy gatunek musi robić „to” w ściśle określony sposób. Żadne zwierzę nie ma najmniejszych nawet szans na twórczość w tej dziedzinie, ono po prostu „musi”. Tylko człowiek – jako jedyne stworzenie – „nie musi”. (Na marginesie dodajmy, że nie ma żadnej jednostki chorobowej powstałej z niedziałania seksualnego człowieka). Można więc z tego wnioskować, że Stwórca pozostawił inwencji małżonków repertuar pieszczot przygotowujących ostateczne zjednoczenie ich narządów rozrodczych. Byleby odbywało się to w miłości, a więc w trosce o dobro współmałżonka. Nie może być zatem nawet mowy o przymuszaniu z jakiegokolwiek powodu męża czy żony do czegoś, co byłoby dla nich nie do przyjęcia. Z reguły to kobiety mają subtelniejsze wyczucie w tym względzie, a mężczyźni chyba łatwiej ulegają pokusie wypróbowania różnych dziwactw proponowanych przez masową kulturę, nadmiernie rozseksualizowaną i z wyraźnymi skłonnościami do wynaturzeń. Nasuwa się tutaj prosty wniosek, że to właśnie kobieta powinna być ostateczną wyrocznią w odniesieniu do tego, co w danym związku jest akceptowalne, a co nie. To kobieta bowiem, będąc obciążona wszystkimi biologicznymi skutkami współżycia (ciąża, poród, karmienie...), ma większe wyczucie norm i normalności w tej dziedzinie. (Oczywiście jedynie kobieta nieskażona fałszywym widzeniem seksualności, tak bardzo rozreklamowanym w dzisiejszym świecie).
Nie chciałbym jednak, aby powyższe zdania stały się dla żon pretekstem do manipulacji sferą płciowości. Niestety, wielokrotnie spotykałem się z taką nieprawidłowością, że żona dosłownie handlowała współżyciem w celu uzyskania określonych profitów od męża... Dlatego pragnę jeszcze dodać, iż współżycie płciowe jest normalnym sposobem wyrażania miłości małżeńskiej. Żadna ze stron nie powinna go odmawiać bez istotnej przyczyny; niemniej jednak każde ze współmałżonków powinno również (nawet nie do końca rozumiejąc) uszanować rzeczywiście ważne powody czasowej wstrzemięźliwości seksualnej drugiego. Są to bardzo ważne elementy czystości małżeńskiej. I nie jest to też w żadnym wypadku kwestia czyjegoś widzimisię – ani nawet „chcemisię” – ponieważ oboje małżonkowie mają prawo i jednocześnie są zobowiązani zarówno do obdarzania drugiej osoby tym znakiem małżeńskiej miłości, jak i do bycia przez nią obdarowywanym.

Źródło: Miłujcie się! 5-2005

Czytania na dziś Poznaj, do czego powołuje Cię Bóg